*Oczami Ness*
Szatyn o niebieskich oczach, na którego patrzyłam w tym momencie wydawał się tak samo zdziwiony jak ja. Nie widziałam go już prawie 2 lata. Powoli zapominałam o całym bólu jaki mi wyrządzili, ale nie, nagle muszę na niego wpaść. Jest tu taka masa ludzi, a ja musiałam trafić akurat na niego. Zapewne już domyślacie się na kogo patrzę. Tak macie racje. Jest to pieprzony Louis Tomlinson z pieprzonego One direction.
-Ness?!-krzyknął zdziwiony, a ja dziękowałam Bogu za tą głośną muzykę, bo gdyby nie ona to reszta tych przygłupów zapewne by nas usłyszała.
-Nie kurwa Britney Spears!-krzyknęłam sarkastycznie. Chłopak wywrócił tylko oczami, ale na jego twarzy był cały czas szeroki uśmiech. Z tak bliskiej odległości mogłam mu się uważnie przyjrzeć. Chłopak, a raczej już mężczyzna wyglądał bardziej dojrzale. Miał też na twarzy kilkudniowy zarost, a jego włosy były dłuższe niż kiedyś. Jedyne co zostawało u niego bez zmian to te iskierki w oczach i szeroki uśmiech, które odejmowały mu lat.
Chłopak przerwał moje rozmyślania na jego temat, gdy złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia z klubu. O dziwo wcale się nie szarpałam. W miejscu, gdzie jego palce zetknęły się z moją skórą poczułam przyjemne mrowienie. Po chwili przeszedł mnie dreszcz przez zimny podmuch wiatru. Staliśmy na tyłach budynku, gdzie nikogo prócz nas nie było. Szatyn puścił moje ramie, a ja poczułam chłód w miejscu, gdzie wcześniej przebywały jego palce. Nie wiedząc co robić oparłam się o jedną ze ścian. Staliśmy w dość niezręcznej ciszy. Chciałam wyciągnąć papierosy, ale przypomniałam sobie, że zostawiłam je w torebce, która leży na kanapie w naszej loży.
-Zaraz wracam-powiedziałam cicho do chłopaka na co zmarszczył brwi-Idę po torebkę.
-Och, ok ja też pójdę po moją kurtkę-powiedział na co kiwnęłam lekko głową-Ale spotkajmy się tu za 5 min ok?
-Po co?-spytałam niekoniecznie miło.
-Chcę pogadać-powiedział, a jego oczy wyrażały niewypowiedzianą prośbę.
-Ok, za 5 min tutaj-poddałam się.
Odwróciłam się i weszłam z powrotem do budynku idąc w stronę loży moich przyjaciół. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Po chwili dotarłam do czarnych kanap, na których byli na szczęście, a może i nie wszyscy moi przyjaciele. Dziewczyny już nie kontaktowały. Tak samo Marco. Na szczęście Federico postanowił dziś nie pić dużo i być naszym ,,opiekunem".
-Fede jak coś to ich podostarczasz do domu ok?-spytałam mojego przyjaciela, który obejmował kompletnie pijaną Camillę.
-Jasne, wybierasz się gdzieś?-spytał unosząc jedną brew do góry na to jak biorę moją torebkę.
-Tak, wychodzę. Spotkałam....znajomego z Londynu i stwierdziliśmy, że musimy nadrobić stracony czas-nie chciałam go okłamywać, bo to w końcu mój przyjaciel, ale nie chciało mi się dzisiaj niczego tłumaczyć.-A i jeszcze jedno. Mógłbyś zawieść wszystkie prezenty do mnie do domu?
-No pewnie-uśmiechnął się do mnie.
-Jak coś to któryś z ochroniarzy ci otworzy drzwi-powiedziałam i odwróciłam się z zamiarem odejścia.
-Miłej zabawy!-krzyknął jeszcze.
-Dzięki!-odkrzyknęłam.
Po chwili z powrotem znalazłam się na tyłach klubu. Louis stał we wcześniejszym miejscu. Tym razem jednak miał w ustach papierosa, którym się zachłannie zaciągał. Widząc, że przyszłam zaczął analizować każdy nawet najmniejszy ruch. Nie wiedząc co zrobić, wyjęłam z torebki papierosy i zapalniczkę. Akurat miałam ostatniego. Włożyłam go do ust i odpaliłam jednocześnie wyrzucając pustą paczkę kawałek dalej. Zaciągnęłam się nikotyną i od razu poczułam się lepiej. Nie trwało to jednak długo, ponieważ KTOŚ wyrwał mi go z ust. Wściekła spojrzałam w górę.